We
wczorajszej opinii zawartej w Głosie Wielkopolskim Jacek Jaśkowiak kpił z
oponentów, że twierdzą iż „centrum upada
przez strefę uspokojonego ruchu i bezlitośnie zabierane miejsca parkingowe”.
Nie podparł swoich słów żadnymi danymi, które by stwierdzały ilu poznaniaków
odwiedzało Stare Miasto przed wprowadzeniem strefy i po jej wejściu w życie.
Nie zauważył, że coraz więcej mieszkańców Jeżyc, Wildy, Łazarza i wielkich
osiedli woli zostać w swoim fyrtlu, uczestnicząc w lokalnych festynach, chodząc
do tamtejszych knajp, zadowalając się rozrywkami z najbliższego otoczenia.
Osobiście
rozumiem, że „strefa 30” jest rozwiązaniem mocno promowanym na Zachodzie
Europy. W samym Berlinie obszary o tak zwanym ruchu uspokojonym obejmują aż 70%
sieci drogowej. W Poznaniu nie rozumie się jednak, co stoi za tą ideą.
Mianowicie jej sens wyraża się w zwiększeniu bezpieczeństwa dla rowerzystów i
pieszych i poprawną koegzystencję wszystkich uczestników ruchu. Rowerzyści,
którzy poruszają się na ulicy razem z samochodami są pewni, że żaden z
kierowców nie będzie szarżować, a oni sami będą wygodnie dostosowywać się do
przepisów prawa drogowego. Piesi zaś bez strachu wchodzą na przejście.
Drogi
rowerowe mają swoje zalety, ale też i wady. Skupię się na tych drugich, które w
centrum Poznania najbardziej rzucają się w oczy. Po pierwsze, biegnąca
po jednej stronie jezdni, uniemożliwia rowerzyście zgodne z prawem dojechanie
do budynków i ulic znajdujących się po drugiej stronie ulicy. Po drugie,
rowerzysta wygodnie porusza się po swojej ścieżce tylko do momentu dojazdu do
skrzyżowania – tam dochodzi do zwiększonej ilości wypadków i stłuczek.
Władze Poznania
wychodzą z założenia, by oprócz tempa 30 zmusić kierowców do powolnej jazdy
poprzez zwężanie ulic, progi spowalniające
jazdę, szykany, itp. Zabiera się w ten sposób miejsca
parkingowe, co zniechęca osoby spoza centrum do wypraw na Stare Miasto. Udają
się tam tylko w konkretnym celu.
Trzeba pamiętać, że na
strefę 30 przeznaczane są z budżetu miasta pokaźne sumy pieniędzy. Po macoszemu
w Poznaniu traktowane są zaś chodniki. W idee fixe włodarzy Poznania piesi nie
istnieją. Mogą łamać nogi na Starym Mieście, Wildzie czy Jeżycach. Tymczasem
kierowca kiedyś wyjdzie ze swojego pojazdu, a cyklista zejdzie z roweru. I
udowodni, że jest istotą dwunożną, która swoje kończyny nie przeznacza do pedałowania
lub naciskania na hamulec. Zatem co z tymi chodnikami na miarę zachodniej
jakości z Kopenhagi, Amsterdamu czy innej Hagi?
O co chodzi, Panie
Prezydencie? |