Dynamika wydarzeń w
kraju przeszkodziła mi w poruszeniu ostatniej, poważnej kwestii, z którą
zetknąłem się podczas pobytu w Norwegii. Chciałbym do tego wrócić, bo sprawa ma
bulwersujący charakter. Otóż idzie o Barnevernet, czyli Norweski Urząd Ochrony
Praw Dziecka i jego restrykcyjne przepisy, w oparciu o które działa.
Polscy emigranci skarżą
się, że ortodoksyjność norweskich urzędników doprowadza do kuriozalnych
sytuacji, w efekcie których odbierane są im dzieci. Siniaki są częstym skutkiem
zabaw, lecz dla Barnevernetu jest to sumpt do natychmiastowej interwencji.
Podobnie kiedy dziecko zabrudzi się w drodze do szkoły, wtedy pojawiają się zarzuty
o brak jego dopilnowania; w Norwegii dziecko też nie może płakać – gdy zdarzy
się to, wówczas również należy liczyć się z ingerencją norweskich urzędników.
Zjawisko odbierania
Polakom dzieci nasila się. Więcej, spora część polskiej emigracji upatruje w
tym celowe działania Barnevernetu. Twierdzą, że coraz powszechniejsza bezdzietność
norweskich rodzin doprowadziła do wypracowania swoistego procederu adopcji
dzieci. Dodajmy: dzieci o białym kolorze skóry, bo czarnoskórzy rodzice nie
mają podobnych problemów z Barnevernetem. Czyżby znana z nieodległej historii
eugenika nadal była nieobca Skandynawom?
Formalnie Barnevernet jest instytucją publiczną, której celem jest zapewnienie bezpiecznego
dzieciństwa i rozwoju dzieciom i młodzieży. Głównym zadaniem jest przyjście z
pomocą dzieciom, żyjącym w warunkach mogących stanowić zagrożenie dla ich
zdrowia lub rozwoju oraz zapewnienie im opieki. W Norwegii nad dobro rodziny
przekłada się dobro dziecka, ale często doprowadza to do absurdu. Wystarczy
donos, by pojawili się urzędnicy, którzy zobaczą wśród niedawno przybyłych
Polaków trudne warunki bytowe (np. jeden pokój i materace rozłożone na podłodze
w miejsce łóżek), to już daje im sumpt do niezwłocznego odebrania dziecka. Tamtejszy Rzecznik Praw
Dziecka ma inne umocowania prawne niż w Polsce i mniejszą możliwość ingerencji
w decyzje norweskich urzędników z Barnevernetu.
Skargi na Norwegów pojawiają
się już od wielu lat. Polska dyplomacja wprawdzie interweniuje, lecz robi to
nieskutecznie. Czas na konkretne działania i wymuszenie na Norwegach zmiany
postępowania. Nikt w Polsce nie będzie podważał odbierania dzieci, gdy rodzice są
alkoholikami i zaniedbują podopiecznych, ale zarazem nie można zgadzać się na
sytuacje, gdy rodzina funkcjonuje prawidłowo, a błahy pretekst pozwala
urzędnikom na jej rozbicie. I to natychmiastowe!
Unia Pracy wystosowała otwarty list
do Ministra Spraw Zagranicznych Witolda Waszczykowskiego, w którym poruszyliśmy
problem odbierania w Norwegii dzieci polskim emigrantom. Poczekamy na reakcję,
a potem sprawdzimy działania polskiego rządu. |