Kampania
wyborcza w Poznaniu była wyjątkowo nudna, więc wyciągnąłem prezydenta
Aleksandra Kwaśniewskiego na pokaz filmowy połączony z panelem dyskusyjnym.

Nie
znałem repertuaru, wiedziałem jedynie, że będzie to dalekie od pornografii.
Pomyliłem się trochę.
–
Czy naprawdę w swoim wydawnictwie zatrudniał ludzi na śmieciówki? – wyszeptał
oburzony prezydent.
–
Może to tylko prawda ekranu – odpowiedziałem równie cicho. – Wiem tylko, że w
Winogradzkiej Telewizji Kablowej chwalił się, że wypracował zysk na jakimś
słabo znanym pisarzu, o którym stacja nakręciła materiał.
Aleksander
Kwaśniewski tylko westchnął. Wkrótce zaczął sapać głośniej.
–
Czy to „Trędowata”? – oburzył się nieco głośniej. – Dlaczego ona płacze?
–
Bo chciała dostać się do rady miasta, ale boi się, że mąż może znów wygrać
wybory prezydenckie w mieście i wtedy musiałaby patrzeć w twarz mężczyzny
wiarołomnego. Stąd łka, bo sprawy o szerszym zakresie, które poruszamy w
sejmiku wojewódzkim, są jej jeszcze bardziej obce.
–
Dyrygent chóru, potem arcybiskup, teraz prezydent – kręcił głową Kwaśniewski. –
Czy wy w Poznaniu nie potraficie po bożemu?
Nic
nie odpowiedziałem, bo niby co miałbym powiedzieć?
–
A ten naprawdę tak słabo kierował ZKZL tylko po to, by zrobić więcej miejsca
dla kochanych przez poprzedniego prezydenta developerów? – dziwił się
Aleksander. – I dlaczego on plecie programowe androny w kibolskim szaliku?
–
Chyba inaczej nie potrafi – odparłem. – Lubi operować falsetem.
–
A ten? Ten jest od nas? Dlaczego taki mały?
–
Potrafi być lepszy. On chce być wielki jak nasz teatr – szeptałem w
prezydenckie ucho. – Na razie pracuje nad rolą. W końcu wielkość wejdzie mu w
krew.
–
Czy Lewica potrzebuje akurat takiej transfuzji? – kręcił głową z powątpiewaniem
prezydent Kwaśniewski. – A kobieta? Macie jakąś babę?
–
Jedną. Jest trochę jak Ali Baba, bo wokół niej widzę co najmniej 40 społecznych
rozbójników. Niby chcą dobrze, ale broją, smyki.
Film
powoli dobiegał końca. Po projekcji miała rozpocząć się merytoryczna debata. Jeszcze
chwilę przedtem pełna sala powoli opustoszała. Mało kto w obecnych czasach miał
czas i chęć do dyskusji nad konkretnymi problemami. To było nieefektowne i
wymagało wysiłku. Popatrzyliśmy na siebie z pewną dozą rezygnacji. Potem
zaczęliśmy rozmawiać o bardzo dobrym programie wyborczym Lewicy. Jeszcze tliła
się w nas nadzieja, że poznaniacy i Wielkopolanie zagłosują na konkretne
rozwiązania lokalnych problemów, dając odpór cyrkowym sztuczkom konkurentów
politycznych. |